To jeden z tych filmów, który towarzyszy mi w chwilach zwątpienia. Jak książki o Harrym Poterze, czerwone wino i rude futro rozwalone na moich kolanach.
Przepadłam od pierwszego obejrzenia i trwam pod urokiem "Czekolady" do dziś. Może dlatego, że bohaterka jest samotną matką, która podróżuje z miejsca na miejsce, nie tyle szuka swojego miejsca w świecie, co ucieka, gdy zaczynaja się kłopoty, uczucia i zobowiązania. Nosi czerwone buty. Nie przejmuje się opinią innych. I potrafi walczyć o swoje szczęście. Tak, to zdecydowanie film o fajnej, twardej babce, ktora idzie przeż życie z podniesioną głową.
Akcja dzieje się w latach 60tych XX wieku. Vianne (Juliette Binoche) wraz z córką i jej wyimaginowanym kangurzym przyjacielem sprowadzają się do małego miasteczka we Francji. Otwierają tam sklepik, z czekoladą pod każdą postacią. Vianne, pół-indianka, ma talent do odgadywania ludzkich pragnień. Czyta w ludziach jak w książkach, odgaduje ich bolączki i leczy ich wybranymi dla nich pralinkami.Liberalna w poglądach, szczera i bezpośrednia, zraża do siebie "władze" miasteczka.
Mieścinka jest dosyć konserwatywna. Szefem jest tam burmistrz (Alfred Molina), który skrupulatnie dba, by mieszkańcy uczestniczyli w coniedzielnym nabożeństwie, a w wolnych chwilach namawia do bojkotu sklepiku. Bo Vianne jest panną z dzieckiem. I nie chodzi do kościoła. A czekolady nie wolno spożywac w Wielkim Poście.
Dla smaczku (i oczywiście walorów aktorskich) pojawia się w filmie również Johnny Depp.
Fabuła nie jest porywająca, film nie trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. A jednak jest w nim coś takiego, taka lekkość, relaks, odprężenie. Ciepło kafejki pachnącej czekoladą i letniego wieczoru nad rzeką. Dobro i wiara w człowieka. Kobieca mądrość i siła. Nonkonformizm. I północny wiatr, który mnie, dziewczynę z pomorza, również potrafi omamić i czasami pociągnąć za sobą w nieznane.
Wracałam do niego wiele razy i za każdym razem ogladam z przyjemnością.
Jakie są Wasze sprawdzone filmy, które chętnie oglądacie na życiowych zakrętach?